wemi półkolami wznoszący się gdzieś wzwyż, i niknący z oczu. Gzemsy sali były zrobione z belek miki, i łączone pierścieniami z turkusu.
Rozstawione wszędzie, pyszniły się dziwaczne kanapy i krzesła, i barwiły się miękkie poduszki porozrzucane na grubych, puszystych dywanach.
Przy pomocy swoich, tabliczek karzeł prosił gości, by czuli się jak u siebie, w domu, i zapowiedziawszy szybki powrót, zwolna się oddalił.
Przyjaciele rozpoczęli naradę. Postanowiono wszystkiemi możliwemi sposobami przekonać się, czy nie znajdują się tu uwięzione kobiety, i obserwować pilnie tajemniczych obywateli polarnych podziemi i ich dziwne życie.
— Jednakże — zauważył Karlsen — jestem bardzo głodny...
I kiwnąwszy na potwora, stojącego przy drzwiach ukazał ręką na usta.
Straszliwy twór nisko się pokłonił, lecz twarz jego skrzywiła się przerażeniem, a oczy znagła błysły nienawiścią.
Potwór szybko skierował się ku drzwiom, lecz wtedy właśnie ukazał się karzeł. Szedł teraz krokiem pewnym i szybkim, i wydawało się rzeczą niemożliwą, że to jego marniutkie ciało utrzymuje na sobie ogromną i ciężką głowę.
— Czy nie pragniecie wzmocnić się? — zapytał, połączywszy się z tabliczkami swoich gości.
— Nawet bardzo — odpowiedział za wszystkich Karlsen.
— Proszę tedy iść za mną.
Strona:F. A. Ossendowski - Zbuntowane i zwyciężone.djvu/122
Ta strona została przepisana.