Strona:F. A. Ossendowski - Zbuntowane i zwyciężone.djvu/126

Ta strona została przepisana.

— Myślę to samo... — wyszeptał w zamyśleniu stary profesor.
— Spróbuję ja jednak pogadać z nim — zaśmiał się dziennikarz, i wyjąwszy z kieszeni kawał czekolady, część jej włożył w usta, a drugą podał ramisowi.
Ten kręcił ją chwilę w łapach, powąchał, a wreszcie ostrożnie włożył w usta, i głośno rozgryzł potężnemi szczękami. Na jego tępej twarzy pokazał się uśmiech zadowolenia. Podszedł do dziennikarza, objął go i przycisnąwszy do piersi, łagodnie warczał.
Dziennikarz dał mu jeszcze kawał czekolady i mówił:
— Jedz, miły, jedz na zdrowie!
Profesor i Stenersen śmieli się wesoło, a na twarzy ramisa błądził również głupi uśmieszek.
Kiedy wreszcie ruszyli nazad ku pałacowi, ramis opadł znów na swe potężne cztery łapy i polazł wolno ścieżką, wijącą się wśród pól.
Karlsen przystanął, spojrzał za nim i niepostrzeżenie oddaliwszy się od towarzyszy, dał nurka w gęstą pszenicę i tam się schował. Dopiero kiedy profesor i Stenersen zniknęli w oddali, wyskoczył na ścieżkę i pędem doganiał ramisa.
— Hej, ty! Pst... pst — krzyczał i gwizdał biegnąc wytrwale.
Ramis niezgrabnie odwrócił się, a na twarzy jego zjawiła się niepewność.
Karlsen dał mu kawałek cukru, i położywszy mu rękę na plecy, postąpił kilka kroków naprzód.
Ramis niepewny jeszcze ruszył za nim, lecz wkrótce, oswoiwszy się, z radością nawet popatry-