rzęceją. Stały się zuchwałemi, a nawet, jako zwierzęta, nie ulegają czasem sile woli. Można więc obawiać się podobnego buntu, jaki się zdarzył w trzeciej epoce naszego życia, kiedy-to byliśmy zmuszeni wytracić ich więcej niż w połowie i zrzucić im na głowy strop przepięknego podziemia „Świecącej Wody”...
Ogieńki pogasły i głos umilkł. Stenersen pobiegł szukać profesora.
Napróżno jednak obiegi cały pałac, napróżno krzyczał i nawoływał. Tylko zaciekawione twarze ramisów wyglądały z różnych zakątków, więc Stenersen, napisawszy na kawałku papieru „czekajcie na mnie tutaj. Zdaje się, że znalazłem”, zostawił notatkę na środku sali i zbiegł ze schodów.
Pospieszył przez pola ku lasowi, aby tam odszukać stary dom.
Kiedy znalazł się już w cieniu pod sklepieniem liści i puszystych miotełek wysokich drzew, zamyślił się i zastanowił, dokądże teraz iść, i w końcu postanowił iść na chybił-trafił. Zaczem ruszył w głąb lasu.
Wokoło — w gęstwinie — głośno szeleściały w wysokiej trawie jakieś uciekające istoty, i Stenersen był przekonany, że to były żmije, nie słyszał bowiem tupotu nóg ukrywających się przed nim zwierząt.
Ciszy królującej tu nikt nie przerywał, więc Stenersen wydobył rewolwer, gdy z głębiny lasu doszły doń głuche okrzyki i groźny wark zwierzęcy.
Kryjąc się w cieniu drzew i starając się stąpać jak najciszej, marynarz doszedł do niewielkiej polany, jasno oświeconej fioletowym światłem.
Strona:F. A. Ossendowski - Zbuntowane i zwyciężone.djvu/130
Ta strona została przepisana.