Strona:F. A. Ossendowski - Zbuntowane i zwyciężone.djvu/133

Ta strona została przepisana.

To, co ujrzał, zmusiło go do ostrożności i obronnego pogotowia. Na polanie wrzała walka, walka okrutna i straszna, nie na życie, a jeno na śmierć.
Rozrosły, potężny ramis objął łapami ciało innego dziwotworu. Dziwotwór ten obrośnięty był żółtym włosem, i posiadał długie ręce i wielką głowę.
Marynarz nie mógł przyjrzeć się dobrze tej istocie, gdyż poruszała się niezwykle szybko i głowę chowała ustawicznie na piersi ramisa, chcąc najwidoczniej chwycić go pod gardło.
Nagle ramis wyrwał się i wzniósł do ciosu łapę, gdy w tej chwili przeciwnik jego niespodzianie skoczył naprzód i obiema rękami wpił się w jego gardło.
Stenersen pobiegł na pomoc ramisowi, który już dusił się i bezsilnie kołysał w straszliwem objęciu wroga.
Zjawienie się człowieka przeraziło dziwotwóra, duszący ramisa; snadź nawet, chciał już uciekać lecz przezwyciężywszy strach wielkim wysiłkiem, przystanął i powoli zwrócił się do człowieka twarzą.
Marynarz zobaczył szeroką, muskularną twarz z podaną naprzód szczęką i wklęsłym dziwnie nosem. Pod niezgrabnem i wąskiem czołem paliły się rozumne, człowiecze oczy. Drżały mięsiste wargi odkrywając nieco potężne uzębienie. Na ryżej, starganej brodzie osiadły bryzgi piany.
Stenersen zrozumiał, że ma przed sobą pierwotnego człowieka, który oto bez zmian przeżył wieki i całe rasy ludzi. I marynarz opuścił rewolwer; oczy tych dwuch ludzi spotkały się, i ryży, włochaty człowiek jakgdyby wszystko zrozumiał.