ko zaczęło uciekać, lecz ludzie wnet zrozumieli, że nieznana im siła zabija tylko ramisów, więc zaczęli wyłapywać uciekających, Stenersen pobiegł za ludźmi. Bez litości teraz zabijał ramisów zato, że strzegły uwięzionych ludzi, a międy niemi może także jego ukochaną, która dobrowolnie, a z poświęceniem, poszła na wygnanie.
Włochaci ludzie z bojowym, zwycięskim krzykiem biegli za nim, i dobijali ostatki oddziału strażniczego ramisów. Bitwa zawrzała na nowo, skoro na pomoc ginącym przybył nowy oddział pracujących na polach ramisów; lecz i ten oddział nie wstrzymał oszalałych ludzi dłużej, niż na kilka minut.
I wkrótce za Stenersenem biegło około pół setki rosłych, potężnych mężczyzn z długiemi pałkami w wielkich rękach, a oczy wszystkich kierowały się chciwie na stojący na wzgórzu pałac karła.
Straszliwe ciosy pałek odbiły od schodów i podłogi kawałki drogocennego kamienia, i czarna krew ramisów-niewolników kałużami zalała miękkie dywany i ściekała z terasy po szerokich stopniach.
Stenersen potężnym, rozkazującym głosem krzyknął:
— Stój! —
I wtedy dopiero usłyszał swój krzyk, opamiętał się, i spojrzawszy na niszczących wszystko na swej drodze ludzi, podniósł do góry obie ręce.
Ryżowłosi wojownicy opuścili swe pałki i zbili się w ciasną gromadę, jak poskromione zwierzęta.
Stenersen zaś, uczyniwszy szereg wyrazistych gestów, mających wyjaśnić rozkaz pozostania na miejscu, udał się na poszukiwanie towarzyszy.
Strona:F. A. Ossendowski - Zbuntowane i zwyciężone.djvu/137
Ta strona została przepisana.