śmierć, jakkolwiek ja nazwać, przecież pozostaje śmiercią, lecz karzeł uśmiechnął się uprzejmie i zauważył:
— To tylko ludzie uważają śmierć za koniec osobistych wrażeń i mylą się... Po śmierci życie każdej żywej istoty trwa dalej...
A pomilczawszy chwilę, mówił dalej:
— Zadowolę pańską ciekawość i opowiem panu, skąd jesteśmy my, kamparci!
— Kamparci... kamparci? — zapytał profesor — Jakaś znajoma nazwa...
— W średnich wiekach nazywaliście tak na ziemi ostatnią północną gwiazdę „Południowego Krzyża”. Lecz proszę nałożyć na głowę tą siatkę i patrzeć.
Przed oczyma uczonego rozciągała się bezbrzeżna, międzyplanetarna pustka. Czuło się nawet jej milczenie, obojętność i martwy spokój. Lecz z tej pustki występował ciemno-czerwony dysk, rozbryzgujący na wszystkie strony potoki szybko lecących cząsteczek. One, jak armatnie pociski, przecinały przestrzeń i padały, rozpłamieniając i rozpalając się, na drugi dysk.
— To promienie energji, — wyszeptał zdumiony chemik.
— Tak — odpowiedział karzeł. — Lecz w swym niewygasającym prądzie unoszą one pochwycone cząsteczki istoty. I oto pewnego razu promienie te pochwyciły zarodki żyjących na Kamparcie istot i rzuciły je tu wtedy jeszcze, kiedy ziemia była gorąca. Potem ziemia ostygła, i do kraju naszego przybyli ludzie, pędząc nas dalej i dalej, i ucząc
Strona:F. A. Ossendowski - Zbuntowane i zwyciężone.djvu/139
Ta strona została przepisana.