Strona:F. A. Ossendowski - Zbuntowane i zwyciężone.djvu/141

Ta strona została przepisana.

Ten kończył.
— Marzeniem naszem powrócić na naszą daleką ziemię...
Karzeł westchnął i umilkł.
— Widziałem — powiedział uczony — wasze łodzie podwodne na morzu. To niemal dowód, że możecie wszystko...
— Na ziemi możemy wszystko, lecz poza nią nie. Ziemia przeżywa swój ostatni okres, ona umiera. Zaszło coś takiego, co na jedno mgnienie naruszyło związek pomiędzy cząsteczkami, składającemi podstawę pewnej materji, a siłami, Które je jednoczą. Wy nazywacie to radem, my territem, albowiem zalega centrum ziemi. Ten ruch rozkładowy udzielił się pokrewnym territowi materjom, a od nich, jak tlenie, poszedł i idzie wciąż dalej i dalej. Za ziemią ciągnie się teraz długi ogon cząsteczek materji i promieni uciekającej energji, i ten potok sił i materji odpycha na południowy wschód wszystkie nasze statki i naszych zuchwalców. Oni nie dostali się na Kampartę i w pociskach swoich, pozbawieni żywej energji, dawno już osłabli i wyginęli... Ot, dlaczego sądzono nam pozostawać tutaj...
— Na wyspie — powiedział profesor — było miasto, które spłonęło, a ludność jego przepadła. Coście z niem zrobili?
I profesor, ująwszy dłoń kamparta, opowiedział mu historję miasta i okropności zniszczenia.
Karzeł ze zdziwieniem wzruszył ramionami.
— Rozumiem — powiedział po długiem milczeniu. — Nasi niewolnicy wydobyli dla ogrzewania podziemi i rzeki ogromną płytę territu. Część jej