Strona:F. A. Ossendowski - Zbuntowane i zwyciężone.djvu/142

Ta strona została przepisana.

zużytkowaliśmy, a drugą wywieźliśmy na powierzchnię ziemi... Prawdopodobnie, promienie territu, rozłożywszy powietrze i lód, najpierw zabiły ludzi, a następnie spaliły miasto... Zresztą, niedawno przywieziono tu kilku ludzi... Widocznie, nie wszyscy tam zginęli... Ludzie są nam potrzebni dla intelektualnego żywienia ramisów i atrów... Ludzi tych spotkały przypadkowo ramisy wysłane na powierzchnię dla odnalezienie kamparta....
— Gdzież ci ludzie?! Gdzie ci mieszkańcy miasta? Żywi? Zabici? — rzucał spieszne pytania Reinert, nie wypuszczając przezroczystych rąk karła.
Ten znowu wzruszył ramionami i odpowiedział:
— Nie! Oni wszyscy żywi! Lecz próbowali uciekać i napadli na strzegących ich ramisów, a przeto pomieszczono ich w starym domu jednego dawno zmarłego kamparta, w zachodnim lesie...
Jakieś krzyki, dźwięk i ogłuszający trzask, echa ciężkich kroków dotarły aż tu, i kampart boleśnie zmarszczył czoło.
Drzwi otworzyły się gwałtownie, i Stenersen, z rozwianemi włosami i wzburzoną twarzą, wbiegł krzycząc.
— Prędzej! Prędzej! Zdaje się, że znalazłem jeńców...
— Oni w starym domu, w spalonym lesie... — powiedział Reinert.
Z triumfującym krzykiem radości i szczęścia, zapominając, że, być może, ukochanej dziewczyny niema wśród jeńców, kapitan wybiegł z komnaty, zbiegł po schodach do ogrodu i poprzez pola, gnany nadzieją i żądzą spotkania, mknął, jak zwidze-