Strona:F. A. Ossendowski - Zbuntowane i zwyciężone.djvu/146

Ta strona została przepisana.

I chwyciwszy starego przyjaciela za ręką Stenersen patrzył na niego pełnemi łez oczyma i czekał na odpowiedź.
— Przedewszystkiem musimy odszukać Karlsena — powiedział wreszcie chemik. — Weźmiemy ze sobą karła i rozpoczniemy poszukiwania we czterech. Idź i szukaj go!
Lecz nie zdążył marynarz dojść do terasy, kiedy oto sączący się zewsząd blask zaczął mrocznieć, a buchnąwszy silniejszą strugą, nagle zgasł.
Głęboki mrok ogarnął wszystko. Bezkształtną, ciemną masą zawisł, zda się, nad wszystkiem i przygniótł wszystko swoim ciężarem.
— Nieszczęście! — krzyknął przez aparat Reinerta karzeł. — Rozłączono nas z głównemi elektrycznemi maszynami... Jeżeli ktoś z nas, kampartów, widzących przy promieniach ciepła, znajdzie się w podziemiu maszyn, ten zginie. Atry nienawidzą nas... Oni pokonani, lecz nie zjednani, jak ramisy...
— Cóż więc robić? — zapytał chemik.
A nie otrzymując odpowiedzi, wyciągnął rękę w stronę kamparta, lecz karła już nie było.
Niezauważony w mroku, stąpając bez szelestu, wyszedł z sali.
Przyjaciele, przerażeni tem co się stało, nie wiedząc, co czynić, stali w milczeniu.