bezustannie płonące oczy, — które zwolna przesuwały się wszędzie, gnąc się pod ciężarem noszy. A nosiły one zwoje różnych tkanin, żelazne i miedziane płyty, kłęby nieskładne drutu, naczynia, napełnione cieczą — i wszystko to składały w windzie, spuszczanej z pierwszego podziemia.
Karlsen, zuchwały i spokojny, szedł ciągle dalej. Dostał się wreszcie i do następnego podziemia, i tu otoczył go półmrok. W niskich, podziemnych pieczarach jadły i spały krzywonogie, złowrogie istoty. Suchy, drażniący kaszel i ciche jęki płynęły ze wszystkich stron. Ciężkie, parne i duszne powietrze przygniatało, i odbierało bystrość wzroku i myśli.
Karlsen z trudem się opanował, gdyż pociemniało mu w oczach i prawie już tracił przytomność — i z przerażeniem spostrzegł, że szeroka droga stromo schodzi wciąż dalej jeszcze i wciąż jeszcze niżej.
— Jeżeli zacząłem, to i trzeba skończyć! — pomyślał jednakże i śmiało poszedł naprzód. Przeszedł, prawdopodobnie, około kilometra i znalazł się w wielkiem okrągłem podziemiu z całą siecią żelaznych belek, pomiędzy któremi, głucho postukując, uwijały się ciężko obładowane podziemne istoty.
Z wąskich nor, wykutych w ścianach podziemia, wypełzali, jak robaki, ludzie i ciągnęli za sobą kawały odrąbanej od ziemskiej kory materji.
Opóźniających się czy nieposłusznych okrutnie biły żelaznemi prętami stróżujące ramisy, które nierzadko też rzucały o ziemię i deptały swemi potężnemi łapami te żałosne krzywonogie istoty.
Później dopiero dowiedział się dziennikarz, że temi krzywonogiemi istotami były atry, ostatni nie-
Strona:F. A. Ossendowski - Zbuntowane i zwyciężone.djvu/150
Ta strona została przepisana.