wolnicy, przez całe życie ciężko pracujący w mrocznych i cuchnących pieczarach i galerjach najniższych podziemi. Tam się rodzili i żyli, tam rozmnażali i umierali wśród niesłychanych trudów, tracąc coraz szybciej cechy rozumnej istoty, dopóki kamparci nie uznali za potrzebne zasilić ich intelektualnym pokarmem.
Karlsen dotarł do niskich przejść, przebitych w grubych i rozpalonych warstwach ziemi. W każdem przejściu siedziało kilku atrów. Oni wydobywali, rozbijali i układali kamienie, oblewając się potem i krwią, wśród świstu żelaznych prętów ramisów.
Gdyby ogromne robaki, toczyli podziemni mieszkańcy ziemską korę, budowali kamienne groty i długie, kręte korytarze dla kogoś potężnego i złego, który za trud i mękę płacił nieustanną męczarnią i grozą.
Głuchy wark ramisów, jęki i krzyki bitych, huk wybuchów, rozrywających skały, dźwięk i trzask żelaza, hałas walących się odłamów skał — wszystko to tworzyło gdyby wodospad głosowych fal, pędzących poprzez mroczne i gorące powietrze.
Karlsen uciekł wreszcie, i nie zatrzymał się, aż w pierwszem podziemiu. Po drodze jednak napotkał ramisa, na którego zwrócił baczną uwagę. Nagłe podejrzenie bowiem zrodziło się w mózgu Karlsena.
Ramis niósł kajdany, które opatrzone były pierścieniami dla rąk i nóg. Zobaczywszy to, dziennikarz podszedł natychmiast, i usiłował dowiedzieć się, dla kogo są te kajdany.
Strona:F. A. Ossendowski - Zbuntowane i zwyciężone.djvu/151
Ta strona została przepisana.