Strona:F. A. Ossendowski - Zbuntowane i zwyciężone.djvu/152

Ta strona została przepisana.

Ramis jednak wydawał tylko głuche, niezłożone dźwięki i trudno było od niego dowiedzieć się czegokolwiek. Zdecydował więc Karlsen udać się za ramisem, i zobaczyć, dokąd poniesie okowy.
Potwór, wyszedłszy z kabiny, skierował się ku automobilom. Ułożywszy na siedzeniu kajdany, miał już ruszyć, lecz wtedy dziennikarz zatrzymał go, kładąc mu rękę na plecach, i wskazując na wnętrze wozu.
Ramis ze zdumieniem oglądał nieznajomego, i wreszcie brutalnie odtrącił jego rękę. Teraz dziennikarz nie wiedział, co robić. Nie mógł opuścić tego ramisa! Przeczucie mówiło mu wyraźnie, że kajdany nie mogą być przeznaczone dla ramisów, które przecie z niewielkim wysiłkiem rozerwać mogą te grube łańcuchy!
I wtedy przypomniał sobie Karlsen pierwszy gest karła, kiedy to z mroku za drzewami kabiny błysnęły oczy ramisów.
Wyciągnął więc rękę i uczynił nią kilka rozległych ruchów w powietrzu. Ramis natychmiast pochylił się do samej ziemi, i posłusznie wszedłszy za dziennikarzem do wnętrza wozu, puścił w ruch maszynę. Okrążyli szybko pomieszczenia maszyn i wjechali w słabo oświetlony tunel, w którym rozwinęli tak znaczną szybkość, że aż powietrze świszczało wkoło i chwilami wstrzymywało oddech.
Z tunelu wyjechali na dolinę, i miejsca te Karlsen rozpoznał odrazu. Niedaleko stąd powinno znajdować się ujście rzeki, rozgrzewającej powietrze podziemi. Nieco zniszczoną już drogą automobil dostał się do lasu, i zatrzymał się na polanie, po środku której stał napoły rozwalony dom.