Stenersen i Reinert usłyszawszy świst towarzysza wybiegli na terasę.
— Prędzej! Prędzej! — krzyczał Karlsen i skierował w ich stronę światło swej latarki. Nie tracąc czasu na pytania, szybko zbiegli ze schodów i usiedli w automobilu. Dziennikarz usiadł na swem dawnem miejscu, obok ramisa, i był zdecydowany wpakować mu kulę w łeb w razie próby ucieczki lub nieposłuszeństwa. Lecz biedny potwór, przerażony jego wspaniałemi gestami, był ciągle pokorny i puścił maszynę najszybszym biegiem.
A z pod kół samochodu zrywały się co chwila jęki i wycie ramisów, nie widzących w mroku pędzącego wozu, który skakał po ich ciałach, drżał, kołysał się na miękkich resorach, i pędził dalej gdyby okrutny, żądny krwi majak.
Kiedy mknęli już w dół rzeki, Karlsen przechylił się do Stenersena i krzyknął:
— Ona żyje!
W mroku nikt nie zauważył, że marynarz pobladł i zadrżał, że całą siłą woli wstrzymywał krzyk