— Wszystko to doprawdy drobnostki! — z rozdrażnieniem mówił Stenersen. — Tak postąpiłby przecież każdy uczciwy człowiek, i niema w tem żadnej szlachetności i żadnej nadzwyczajności! I nie warto nawet mówić o tem, a zresztą to jeszcze pytanie, kto tu komu powinien być wdzięczny, pani mnie, czy ja pani? Bez pomocy pań nie dopłynęlibyśmy na oznaczony dzień do przylądka Dobrej Nadziei, niech ją djabli wezmą, tę Nadzieję... Na miłość Boską, niech mi pani wybaczy, panno Marto! A jeśliby „Ocean” się spóźnił, towarzystwo musiałoby zapłacić znaczne sumy i jabym miał duże przykrości! Ale to wszystko głupstwo, drobnostki! Przecież ja nie o tem chcę z panią mówić! Ja panią pokochałem, panno Marto, pokochałem tak, jak tylko może pokochać kobietę mężczyzna, który poznał i zrozumiał jej duszę, i w ukochanej kobiecie ujrzał silnego, jak skała, człowieka. I nie mogę uwierzyć, że oto ta połączona eskadra kulturalnych narodów, która ma się zebrać tam, pod Kapstadtem, i panią odwiezie na południowe koło polarne, i zostawi panią tam, obłudnie zaopatrzywszy was wszystkiem, co potrzebne dla życia... ha! ha!... dla życia, które zostanie przerwane natychmiast, gdy nastanie pora cyklonu. Nie! Nie!! Na miłość Boską, niechże pani mnie wysłucha! Nikt nie może wystąpić przeciw moim planom: ani pani, ani matka pani, ani te nieszczęśliwe, które jadą na śmierć. My, ja i pani, powrócimy do Europy i tam obmyślimy sposób ocalenia zesłanych w kraj wiecznych lodów. Aby przeżyły tylko rok, tylko jeden rok, a na wiosnę odszukamy je i ocalimy! Przysięgam pani, że tego dokonamy, lecz niech pani
Strona:F. A. Ossendowski - Zbuntowane i zwyciężone.djvu/37
Ta strona została przepisana.