— Pewnego razu — zaczął Stenersen — a było to niedługo po wyjściu mem ze szkoły, zaproponował mi pewien finlandczyk dostarczenie do Pernambuco ładunku fasadowego kamienia i sosnowego włókna dla fabryk papieru, i przywiezienie czerwonego i czarnego drzewa brazylijskiego. Płynąłem więc na żaglowcu, trzysta ton, i uderzył na mnie takiż południowo-wschodni passat, ale to tak, że już zwątpiłem, czy ujdziemy z życiem. Djabli wzięli oba kosze masztowe i kliwer[1], ale na szczęście, maszt wytrwał. Zniosło nas wtedy na południe od zwrotnika, prawie na paralelę portu Rotaro, na bezmała 600 kilometrów na południe od Pernambuco. Miasto to pamiętam znakomicie i od tego czasu zawsze żałuję tych, którzy pod żaglami płyną w tych okolicach.
Z góry dano znać przez telefon: Z lewej burty holenderski żaglowiec. On ginie. Nazywa się „Van-Haagen”. Co robić?
— Zatrzymać maszynę i czekać! — rozkazał Stenersen i powstał z swego miejsca.
— Panowie — powiedział — wykonać musimy niełatwą i odpowiedzialną pracę, i uratować tonących na żaglowcu. My, marynarze, wiemy, że jest to naszym świętym obowiązkiem. Proszę na miejsca, panowie!
I sam pierwszy szybko wyszedł z wygodnej kajuty.
Na morzu wrzało piekło.
- ↑ kliwer — żagiel trójkątny na przodzie żaglowca.