Strona:F. A. Ossendowski - Zbuntowane i zwyciężone.djvu/59

Ta strona została przepisana.

uderzała o boki żaglowca, wreszcie jednak sternik bardzo zręcznym manewrem zdołał rzucić ją na szczyt potężnej fali, która właśnie przeszła przez cały pokład tonącego statku.
— Wspaniale! — z zachwytem wykrzyknął Stenersen i natychmiast świsnął na alarm.
— Przygotować — krzyczał w ucho marynarza — liny i koła! Miotać dobrze! Za każdy udany rzut po 25 koron dam! Szybko!
Pale niosły łódź z piętnastoma ludźmi i wynosiły ją to na sam szczyt, tak, że całą widać było doskonale, to porywały na dno szczelin i dolin wodnych po prostu olbrzymich.
„Ocean” zbliżał się do niej powoli, a morze walczyło z nim, jakgdyby wiedząc, że okręt odbierze falom ofiary.
Szturman, stojący na rufie, złożył dłonie około ust i krzyczał:
— Allo! Kord![1]
Ryży, olbrzymi jak niedźwiedź, marynarz Horłenko, wzniósł rękę, zamachnął i zakręcił zwojem ratowniczej liny. A potem, przechyliwszy się wtył, nagłym rzutem pochylił się naprzód — i wtedy, mimo świst wichru i szum fali, słychać było, jak szeleszcząc i ostro świszcząc, rozwija się i odlatuje silny sznur.

— Trzymaj ko-o-o-niec! — rozległy się nowe głosy, i jeszcze dwie liny poleciały wśród mgły, kłębiącej się nad morzem, gdzie na falach majaczyła

  1. Okrzyk, używany przy rzucaniu linki ratowniczej.