łódź i rytmicznie wiosłujący ludzie, ze wszystkich sił dążący do okrętu.
Okrzyki ze statku wzburzyły ludzi w łodzi. Wszyscy tam byli gotowi i czekali na rzut zbawczej liny. Lecz dwie, nie doleciawszy, znikły w wodzie i marynarze z okrętu jęli je zwijać z powrotem. Tylko lina Horłenki dosięgła celu. Chwyciły ją niecierpliwe a zręczne ręce. Długo jednak jeszcze załoga „Oceanu” walczyła z morzem, aż wreszcie — pod wieczór — piętnastu nowych pasażerów znalazło się na pokładzie, witanych ogólną radością, gdyż wszyscy — od komendanta do najmarniejszego chłopca — uznali dzień ten za najradośniejszy w całej ostatniej podróży. Człowiekiem, który tak zręcznie sterował łodzią, był właściciel zatopionego żaglowca, holenderski inżynier górniczy Piotr van-Haagen. Po gorących podziękowaniach za ocalenie, człowiek ten, nie tracąc czasu, zapytał dokąd płynie „Ocean”, i co robi tu, na pustynnych wodach.
Dowiedziawszy się, że okręt płynie do Norwegji, lecz nie ma oznaczonego terminu przybycia, van-Haagen zaproponował Stenersenowi zakontraktowanie okrętu na miesiąc.
— Ja chcę koniecznie — mówił holenderczyk — dostać się na 63 stopień pomiędzy 52 a 53 paralelą południowej szerokości. Holenderscy szyperzy nasi donieśli, że w tych właśnie okolicach zjawiła się nowa, wulkaniczna wyspa. Nie będę też skrywał pzed panem, kapitanie, co mnie tak ciekawi na tym przypadkowo powstałym kawałku ziemi. Szyperzy przywieźli mi, do Amsterdamu, odłamki skał, znajdujących się na tej wysepce. Znalazłem w nich
Strona:F. A. Ossendowski - Zbuntowane i zwyciężone.djvu/62
Ta strona została przepisana.