podszedł powoli tuż do brzegu wyspy, która, jak olbrzymi słup, wstawała z dna morskiego.
Wyspa ciągnęła się trzy mile z północy na południe, a wszerz około dwuch mil, przyczem poziom jej wznosił się łagodnie od brzegów ku środkowi. To była najzupełniej pustynna masa bazaltów i szarych skał. Przybysze obeszli całą wyspę i nigdzie nie znaleźli śladów pobytu człowieka.
Cała powierzchnia wyspy była pokryta szarym piaskiem, składającym się z drobnych kryształków polnego szpatu, jaspisu, kwarcu, szkła kamiennego i ametystu. Van-Haagen, rozłożywszy na dłoni szczyptę tego piasku, przypatrywał mu się z miną znawcy, i od czasu do czasu z zadowoleniem kiwał głową. Wreszcie, zaczerpnąwszy, wody w przyniesiony przezornie kubek, wrzucił weń piasek, i badał dalej.
— Niech pan spojrzy! — radośnie krzyknął do Stenersena. Niech pan patrzy! Oto... djamenty! — Stenersen zobaczył wśród ciemnych grudek i złomków różnobarwnych kryształów kilka błyszczących kamyków.
— Oto djamenty! — zawołał znów van-Haagen. Jakaż to tajemnicza gra światła, jakiż niegasnący blask! Do roboty! Natychmiast do roboty! Ja zobowiązuję się kupić wszystko, co znajdziemy na tej wyspie!
W bagażu van-Haagena, który udało się unieść z żaglowca, były naboje dynamitowe i twarde świdry stalowe, służące do wiercenia w skałach długich otworów, w które zakładano dynamit, celem rozbicia skały. Gorączka holenderczyka, a także
Strona:F. A. Ossendowski - Zbuntowane i zwyciężone.djvu/65
Ta strona została przepisana.