wyspy, gdzie niedawno van-Haagen przeprowadzał swą niebezpieczną pracę. Wszystko tu było rozburzone i porozrywane. Głębokie jamy i rozpadliny świadczyły o niszczącej sile dynamitu. Ogromne płyty bazaltów i dziurkowanego trachitu, zerwane ze skał wyspy, leżały tu wszędzie, — wszystko zaś drobniejsze, piasek i niewielkie odłamki zostały już odwiezione i oddane do przemywania.
Chodząc pomiędzy temi płytami, które przypominały kamienie cyklopów, lub kamienie najstarszych budowli ludzkości, kapitan siadł na jednej z nich, i wydobywszy nóż, zaczął wydłubywać z ciemnej, pęcherzystej masy trachitu, tkwiący w niej kawałek szkła kamiennego.
To mu się jednak nie udało, albowiem od całej płyty odpadł wraz z tkwiącą w niej miką, wielki kawał, odsłaniając szczelinę z trzema ogromnemi, przezroczystemi kryształami.
Stenersenowi krew uderzyła do głowy.
— A jeśli — błyskawicą przemknęła myśl — a jeśli to także djamenty?
I Stenersen zaczął ostrożnie, kawałek za kawałkiem, drobinka za drobinką, oddzielać kryształy od obejmującego ich trachitu. Praca to była niełatwa, i marynarz złamał oba ostrza swego noża; kryształy jednak odpadły i Stenersen, ostrożnie ułożywszy je w kieszeni, szybkim krokiem ruszył do okrętu.
Znalazłszy się w swojej kajucie, włożył kryształy do szklanki z wodą — jakto wszystkim polecał celem rozpoznania djamentów holenderczyk, — i kryształy zapłonęły żywym blaskiem, którym nie odznaczają się żadne inne minerały.
Strona:F. A. Ossendowski - Zbuntowane i zwyciężone.djvu/72
Ta strona została skorygowana.