Do samego Otiimbigue podróżnicy nie napotkali ani jednego osiedla tak niegdyś licznych i wojowniczych hotentotów. Zato obraz zniszczenia był najzupełniejszy. Często posuwać się trzeba było przez ciasne przesmyki wśród gór, powierzchnia których była grudami ziemi, zmieszanej z węglowym pyłem. Gdzieniegdzie widne były wejścia do dawno opuszczonych szybów. W nich rosły już Kaktusy, zakładały swoje siecie czerwone pająki „Hain”, i gnieździły się wielkie zielone jaszczurki i małe, zwinne żmije. Cały kraj nosił ślady wysilonej, drapieżnej działalności człowieka, cały kraj był spustoszony i zniekształcony. Zaś obok zrujnowanych lub spalonych dawnych urządzeń widniały, gdyby znak odkupicielskiej ofiary, długie rzędy grobów. Nad niektóremi z nich ocalały jeszcze kamienne i żelazne pomniki i płyty. Na ocalonych gdzieniegdzie deseczkach można było przeczytać nazwiska ludzi, którzy tu zmarli przeszło sto lat temu. Były to nazwiska niemieckie, francuskie, włoskie, hiszpańskie i angielskie.
Stenersen pomyślał, że ci ludzie przyszli tutaj, do kraju biednych, ciemnych tuziemców, przynieśli z sobą śmierć i zniszczenie, i zniszczywszy ziemię niegdyś bogatą, zabrawszy wszystkie jej skarby, umarli, zabici śpiączką, złą febrą, jadem żmij lub zatrutych strzał tubylców, doprowadzonych do rozpaczy.
To złoto — jak zawsze — żądało ofiary.
Strona:F. A. Ossendowski - Zbuntowane i zwyciężone.djvu/79
Ta strona została przepisana.