Strona:F. A. Ossendowski - Zbuntowane i zwyciężone.djvu/82

Ta strona została przepisana.

— Tak jest! Wezwano całą załogę na pokład! — odpowiedział marynarz.
Nie tracąc czasu na zapytania Stenersen szybko wszedł na mostek. Tu stał na warcie doświadczony szturman, który znał wiele mórz, a odbył długoletnią praktykę między Archangielskiem, a rosyjskiemi portami na morzu. Był to już stary człowiek, zawsze spokojny i opanowany, Stenersen więc, zauważywszy na twarzy jego niezwykłe wzburzenie, zdziwił się i zaniepokoił.
— Co się stało, panie Piotrze — zapytał i w tej chwili omal nie krzyknął ze zdziwienia, zobaczywszy, jak ludzie pośpiesznie ściągali pokrowce z czterech szybkostrzelnych armat i na małych taczkach podwozili ku nim pociski. — Co pan robi?! Chce pan z angielskim pancernikiem bitwę zaczynać?! —
— Toby mnie mniej przeraziło, niż to, co już wczoraj widziałem, lecz oczom własnym nie wierzyłem — odpowiedział, pochylając się do ucha komendanta, stary szturman — Nie wiem, co to jest, ale to... straszne... —
— Mówże przecież wyraźnie! — gorączkował się Stenersen — Mruczy coś, a nie kończy... —
— Oto szkła — powiedział Piotr — i patrz uważnie na południowy wschód! —
Stenersen usiadł na krześle, oparł się na poręczach mostku i powoli oglądał morze. Zbliżał się wieczór, i nad morzem błądziły już mamiące mroczne cienie. Lekkie wzburzenie pokryło ocean grubemi zmarszczkami, i na grzbietach niewysokich płaskich fal gdzieniegdzie kołysały się tające kry, zaniesione aż tu wiatrem i prądem, idącym z południa.