nędzne ostatki okrętu, poruszały się szybko nie znane jakieś dziwotwory. Wysokie potężne grzbiety, jak tarany, wciskały się w żelazo zniszczonych pancerzy i krajały je, gdyby nożami. Niekiedy na tych grzbietach zapalały się reflektory i oślepiały niemal patrzących nato ludzi.
Dwa albo trzy ludzkie głosy usłyszał Stenersen z morza. To krzyczeli tonący angielscy marynarze. Głosy ich jednak, pełne grozy i lęku, umilkły dziwnie szybko. Powierzchnia morza już była czysta. Lecz świeciła jeszcze, oświetlając słabo dwa dziwotwory. Stały one teraz tuż naprzeciw, blisko norweskiego okrętu. Grzbiety ich na dwa metry wystawały z wody, a jaskrawe oczy rzucały snopy oślepiających promieni wprost na płynący okręt. Jakaś grożąca ostrożność i pełne niespodzianek milczenie było w tych dwóch podwodnych potworach.
— Zatrzymać maszynę! — krzyknął komendant.
— Przełożyć ster na prawo i iść na dawny kierunek! — rozkazał sternikom.
— Jestl — odpowiedzieli i starannie a szybko wykonali rozkaz, z radością uciekając przed temi tajemniczemi istotami, tak niespodzianie zjawiającemi się z głębiny pustynnego, zimnego morza.
A kiedy już „Kapitan Stenersen” ostatecznie płynął w dawnym kierunku, i zwrócił się do nie znanych statków rufą, tajemnicze potwory, jak wilki, ruszyły za okrętem. Szły tak blisko, że widać było jak fale i kry lodowe rozbijały się o ich potężne grzbiety. Przy wyspie Enderbi Stenersen zarzucił kotwicę. Tu zostawionym był na brzegu zapas węgla, który zabrawszy „Kapitan Stenersen”, ruszył
Strona:F. A. Ossendowski - Zbuntowane i zwyciężone.djvu/87
Ta strona została przepisana.