na południe, i już wieczorem znalazł się za południowem kołem polarnem.
Minąwszy wyspę, statek niemal natychmiast wpłynął w sferę gęstych pływających lodów, które jednak były tak połamane i rozbite, że okręt dość szybko sunął na południe, nie napotykając poważniejszych pszeszKód.
W trzecim dniu podróży (licząc od wyspy Enderbi) sfera lodów nagle się skończyła. Morze było czyste, i nigdzie nie zauważono żadnych śladów niedawnych strasznych towarzyszy, którzy albo powrócili na północ, albo też pogrążyli się w głąb oceanu.
Profesor nie interesował się iuż losem „podwodnych rozbójników, jak ich nazwał.
— Nie zatopili nas tak, jak biedną „Lady” i zato dziękuję — mówił — a teraz nie tęsknię za niemi... —
Z termometrem w ręku nie odchodził już prawie dwa dni od burty, i ustawicznie badał temperaturę wody.
Wreszcie, wieczorem trzeciego dnia podróży, wszedł do kajuty, w której odpoczywali pijąc herbatę Stenersen i dziennikarz, i powiedział:
— Niema wątpliwości! Te niezrozumiałe ciepłe prądy z południa, które uważają za zawrót brazylijskiego prądu, dochodzącego aż tutej głębinami morza, teraz łatwo można zrozumieć. To poprostu samodzielny prąd ciepłej wody, idący z południa, z południowej sfery... —
— Co? — zakrzyknął Stenersen — ciepły prąd ze sfery największych mrozów, wiecznej śmierci i pustyni!? —
Strona:F. A. Ossendowski - Zbuntowane i zwyciężone.djvu/88
Ta strona została przepisana.