nocną porą i posłuchamy. Bywa to nieraz nader pouczającem. —
I, rzeczywiście, kiedy cała załoga udała się na spoczynek, a na mostku pozostał tylko dyżurny wartownik, dwie czarne, w ciepłych futrach, postacie powoli przechadzały się po pokładzie. To byli: komendant i stary chemik.
Obaj milczeli, i tylko zrzadka błyskały ogniki ich papierosów. Na niebie świeciły blade gwiazdy i lekko mrugały. Mróz tężał wśród nocy i trzeszczały pękające lody, i dźwięcznie uderzały o łańcuch kotwicy i żelazną ochronę zewnętrzną statku.
Była już północ, kiedy do przechadzających się po pokładzie przyjaciół podszedł Karlsen. I on był podniecony oczekiwaniem, i on drżał o los zesłanych, i żałował Stenersena, któremu przecież nic nie mógł poradzić.
Przez całą noc, pełną tajemniczych głosów i dźwięków, chodzili we trzech po pokładzie, męcząc się myślami złemi i ciężkiemi, jak te fale, co bez przerwy lizały boki okrętu.
Kiedy nareszcie błysnęły pierwsze promienie bladego słońca, łódź już była gotowa, naładowana łyżwami, namiotami, lekkiemi saniami, odzieżą, zapasami żywności i bronią. Druga łódź przewiozła aerosanie i zapas benzyny.
Oddawszy komendę nad okrętem Piotrowi, Stenersen wydał rozkaz, aby w razie, jeśli pierwsza wyprawa nie powróci w przeciągu dwuch tygodni, wysłano 10 ludzi załogi na poszukiwania.
Była godzina ósma, kiedy pięciu ludzi, przywiezionych z „Kapitana Stenersena”, pozostało na brzegu, pod słupem z angielskim napisem.
Strona:F. A. Ossendowski - Zbuntowane i zwyciężone.djvu/92
Ta strona została skorygowana.