To byli: targany niecierpliwością i trwogą Stenersen, spokojny i zadumany profesor i zawsze pełny życia, żądny przygód Karlsen. Dwuch marynarzy, Jan Gude i Karol Simonsen przygotowywali sanie, układając na nich bagaż i przywiązywali go jak najmocniej.
Kiedy wszystko było gotowem, Stenersen podszedł do aerosani i poprosił, aby wszyscy zajęli miejsca. Profesor i dziennikarz usiedli w tyle poza Stenersenem, który zajął miejsce u steru, marynarze zaś usiedli na bagażu, złożonym na ładownych saniach, przymocowanych do aerosani mocnym łańcuchem.
Równa śnieżna powierzchnia pozwoliła na rozwinięcie znacznej szybkości, i aerosanie, hucząc, szybko posuwały się naprzód, zostawiając za sobą kłęby śniegu i drobnych igieł lodowych.
Po półgodzinnej jeździe Stenersen niespodziewanie zatrzymał maszynę i zeskoczył na twardy śnieg.
— Nie mogę dłużej! — zawołał — Przejechaliśmy już około dziesięciu kilometrów, i nigdzie, nigdzie nie zauważyłem nawet śladu pobytu ludzi, żadnych składów, żadnych urządzeń! Nic i nic! —
— Ślady zasypać mógł już dziesięć razy śnieg i pokryć lód, i w tem, mój przyjacielu, niema nic dziwnego — zauważył Reinert — Daleko ważniejszą jest druga okoliczność... Można jednak przypuszczać, że te nieszczęśliwe udały się dalej w głąb, zabierając ze sobą wszystko to, co z takiem przewidywaniem przywiozła dla nich międzynarodowa eskadra. Naprzód! Naprzód! Jeszcze jest nadzieja! —
Strona:F. A. Ossendowski - Zbuntowane i zwyciężone.djvu/93
Ta strona została przepisana.