Strona:F. A. Ossendowski - Zbuntowane i zwyciężone.djvu/97

Ta strona została przepisana.

w dole, u podnóża stromo schodzących na południe gór, dolinę, ze wszystkich stron zamkniętą górami.
Na dnie tej doliny widniało miasto.
Długie rzędy większych i mniejszych domów ciągnęły się na przestrzeni dwuch albo trzech kilometrów kwadratowych, zbudowane wzdłuż promieni wielkiego koła, z placem w jego centrum.
Niektóre z tych domów przypominały koszary, jakie budują zazwyczaj na dalekiej północy, gdzieś tam na Kamczatce, czy też na Alasce. Większość zaś budowli były to oddzielne domki, z których część do połowy zapadła w ziemię.
Stenersen długo patrzył na to dziwne miasto, rozłożone na dnie wielkiej kotliny, kiedyś, prawdopodobnie, będącej kraterem wulkanu, i czekał, ze drżeniem czekał na pojawienie się ludzi lub dymu nad dachami.
Wydostał wreszcie szkła i podniósł je do oczu.
I nagle patrzący na niego zdołu Reinert i Karlsen spostrzegli, że Stenersen jakby usiadł, zachwiał się gdyby od wielkiego ciosu, i nagle potoczył się wdół, nie wydawszy głosu.
Kiedy doń dobiegli — leżał już blady i nieruchomy, a z głębokiej rany na głowie sączyła się cienka struga krwi.
Minęła bardzo długa chwila, zanim zdołano przywrócić mu przytomność.
— Tam... tam... one spłonęły... — słabym głosem wyszeptał i znowu zamknął oczy.
Reinert uznał te słowa za objaw gorączki i zaczął uważnie badać chorego, a tymczasem mary-