Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/102

Ta strona została uwierzytelniona.

zaduszę go temi oto rękami, gdyż mogę niemi bykowi kark skręcić, a cóż dopiero Ikonenowi... lub Nilsenowi! Elza będzie moją, i „Witeź“, i wszystko...
— I nowy sztorman? — spytał nagle Skalny.
Mito zamyślił się przez chwilę, a później rzekł:
— On pierwszy z was zginie... Ja wiem to...
Drzwi się otwarły i wszedł Lowe. Spojrzał w ponure twarze towarzyszy i spytał spokojnym głosem:
— Nudzicie się? A bez was tęskno w „Wielkiej Wschodniej Tawernie!“
— Opowiedz, Lowe, coście tam wczoraj zmalowali! Ikonen ciągle poprawia sobie szczękę i nic nie mówi. Mito tylko się śmieje... Opowiedz!
Lowe usiadł na tapczanie obok bosmana i rozpoczął wesołą opowieść o przygodzie w legowisku starego Kalema.
Wszyscy się śmiali i nikt nie przeczuwałby, że przed chwilą ci sami ludzie rzucali ponure, groźne słowa, trapieni jeszcze bardziej złowrogiemi myślami.
Siedzieli teraz zapatrzeni i zasłuchani, oczu nie spuszczając ze spokojnej twarzy młodego majtka.
— A i ty coś tam oberwałeś? — spytał Christiansen.
— Trudno! — podniósł ramiona i uśmiechnął się Lowe. — W powietrzu latało więcej pięści niż mew za rufą...
Wybiły sygnały zmiany i Christiansen, skinąwszy na Japończyka, wyszli z czeladni.
— Idę spać! — oznajmił Lowe i zniknął w małej kajucie, urządzonej w nadbudówce nad kasztelem.
Na pokładzie rozległy się ciężkie kroki Nilsena i lżejsze — sztormana.
Szli do biesiadni, zdawszy warugę majtkom.
Cisza zapanowała na „Witeziu“.
Świeciły się tylko sygnały na foku i na mostku...