Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/104

Ta strona została uwierzytelniona.

— To już nasza sprawa! — mruknął bosman. — Jesteście nowym człowiekiem, sztormanie, na „Witeziu“, nie znacie naszych dawnych pływanek!
— Nie ciekaw jestem! — zauważył sztorman, myśląc, że z pewnością Nilsen ze swymi marynarzami zajmował się na Lofotach przemytnictwem, o czem bosman w ten sposób ostrożnie napomykał.
Na tej rucie Pitt Hardful otrzymał chrzest bojowy. Był koniec lipca i po długim okresie upałów, zerwał się szturm.
Pitt spał głębokim snem po nocnej warudze, gdy nagle się obudził, omal nie wyrzucony z łóżka. Usiadł i, trzymając się poręczy, nadsłuchiwał.
Fale z hukiem biły w prawą burtę „Witezia“, zmuszając go do chylenia się na bakort i od czasu do czasu zalewając zieloną wodą okrągłe okienko kajuty. Z pokładu dochodziło wycie i świst wiatru, skrzypienie masztów, uginających się pod smaganiem wichru.
Z trudem ubrawszy się, sztorman wyszedł na pokład.
Dwie kolejne zmiany pracowały na deku.
Majtkowie umocowywali ratunkowe szalupy, zawieszone na blokach, szczelniej otulali brezentem lukę rumu, zamykali okna maszynowej hali, podciągali wanty, podtrzymujące maszty, obracali wyloty wentylatorów i ryngowali cumy, tały i trosy.
Bałwany coraz częściej zalewały pokład, z sykiem zbiegając przez bakort.
Kapitan stał na mostku w gumowym płaszczu i w zydwestrze — nieprzemakalnej czapce, osłaniającej mu szyję i uszy, o rondzie, nisko na czoło opuszczonem.
Gdy sztorman wszedł na mostek, Nilsen zaśmiał się i krzyknął, usiłując zagłuszyć odgłosy wichru: