— No, macie czego chcieliście, mister Siwir! Wali nas sumiennie na bakier! Ryjemy morze aż miło! Będzie zabawa na długo, a po takim szturmie dunuga prędko się nie ugładzi... Będziemy mieć kipiel już do samego Bergenu.
To powiedziawszy, gwizdnął i przez tubę krzyknął do bosmana:
— Z drugiej warugi posłać pomocnika do sztorwału! Jednemu trudno przy takiej dmie.
Po chwili przy kole rudlowym obok Hadejnena stanął Otto Lowe.
Obaj marynarze, wpatrzeni w strzałkę busoli i w bukszpryt,[1] kręcili sztorwał.
Morze szalało. „Witeź“ co pewien czas wspinał się na wysokie ruchome góry i, zatrzymawszy się na nich przez chwilę, drżał wstrząsany potężną śrubą, z hukiem i trzaskiem obracającą się w powietrzu. Trwało to jednak kilka sekund, poczem, nagle się obrywając, szoner z zawrotną szybkością spadał dziobem na dół, do otchłani wirującej przepaści, aż znikał w niej do połowy, wyrzucał słupy zielonej wody i białej piany.
— Trudno dzisiaj „cynklować!“[2] — krzyknął od sztorwału Hadejnen. — Szturm wyrywa nam rutę co chwila!
— Bacz, aby nie zaniosło nas na Stawenger, — odkrzyknął Norweg, — tam dużo raf, a na takim mocnym zwarze nie dojrzymy wszystkich bakanów. Nie jest to łodne[3] miejsce...
— Nie z taką kipielą, gdy morze się roi, dawaliśmy sobie radę! — z chełpliwą radością odpowiedział Hadejnen.