Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.

wikinga północnego, szykującego się do bitwy morskiej. Nie pytał go jednak o nic, pełniąc służbę na mostku. Przyglądając się Nilsenowi zauważył, że kaptan wyciągnął z atlasu nawigacyjnego szczegółową mapę Lofotów i starannie zaczął ją przeglądać.
Po południu zjawiły się pierwsze strome, skalne brzegi archipelagu.
Kapitan sam stanął przy sztorwale, prowadząc statek. „Witeź“ płynął jeszcze dwie godziny, gdy Nilsen, sprawdziwszy coś na mapie, krzyknął w telefon do maszyny:
— Zwolnić bieg! Mały chód! Stop!
„Witeź“ sunął jeszcze przez kilka minut, aż zakołysał się spokojnie na „gładzie.“
— Rejda! Oddaj kotwicę! Zacumować na śmierć![1] Spuścić czwórkę[2] od sztymborku!
Nilsen zwrócił się do Pitta i rzekł poważnym głosem:
— Sztormanie! W razie wypadku ze mną, w nachtuzie[3] pod blatem leży mój testament. „Witeź“ ma przejść na własność Ottona Lowego. Pomóżcie mu w tych sprawach...
— Dobrze, kapitanie! — odpowiedział Pitt. — Odjeżdżacie na brzeg? Na długo?
— Odjeżdżam, a czy na długo, czy nie — to się pokaże... — mruknął Nilsen, poprawiając przy pasie pochwę pistoletu.
— Jaka to wyspa? — spytał sztorman.

— Oestwaago... — rzekł, wpatrując się w wysoki, najeżony skałami „spych“ — urwisty brzeg, z bijącemi weń bałwanami nigdy niemilknącego oceanu.

  1. Na śmierć — bardzo mocno.
  2. Duża łódź o 4-ch wioślarzach.
  3. Szafka kompasu.