Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

Powiedziawszy to, wyciągnął puste kieszenie i zaśmiał się niespodziewanie wesoło.
Pitt spojrzał na niego ze zdumieniem.
— Nie możemy powrócić do domu... Przykro, bardzo przykro! — ciągnął dalej nieznajomy. — Lecz od tego nie umrzemy, bo damy sobie radę. Nie takie rzeczy już widzieliśmy... a przecież żyjemy i umiemy się wesoło śmiać... Nie boimy się pracy i znajdziemy ją. Jesteśmy, za wyjątkiem jednego naszego towarzysza, felczera, mechanikami Wiemy, że w jednej chwili zaarkodują nas na każdą z tych łupin przemysłowych, lecz jeszcze się opieramy, bo pracy się nie wstydzimy, unikamy jednak grubijańskiego obchodzenia się z palaczami lub majtkami na statkach. Więc jeszcze czekamy, póki nasze puste brzuchy nie zakomenderują głośnem warczeniem: „Chłopcy, do pracy! Honor — do kieszeni, tem bardziej, że miejsca w nich dużo, bo są puste!“
Wszyscy uśmiechnęli się wesoło, a jasne oczy patrzyły spokojnie i śmiało.
— Panowie jesteście Rosjanami? — zapytał Pitt, obmyślając dalszy plan postępowania.
— Nie! My — Polacy! — odparł jeden z emigrantów. — Jesteśmy z Poznania. Służyliśmy w armji niemieckiej; dostaliśmy się podczas wojny do niewoli. Posłano nas na Murman. Pracowaliśmy i dobrze nam się działo, aż tu nagle rewolucja. Ograbiono nas... Uciekliśmy i chodzimy teraz, jako brzuchomówcy.
— Dlaczego — brzuchomówcy? — ze śmiechem zapytał Pitt.
— A niech-no pan posłucha, jak te brzuchy gadają. Ho, ho! W cyrku moglibyśmy się pokazywać.