Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

byczy, a pozbawieni najpotrzebniejszych dla istnienia rzeczy oraz żywności, do której już przywykli, płacili hojnie za wszystko.
Najpierw zjawili się rybacy. — Przywozili z sobą na wymianę olbrzymie, zamrożone i powleczone lodową powłoką jesiotry i nelmy, skórzane wory, nabite kawiorem i najlepszemi kłami morsów, cenionemi niemal narówni z kością słoniową, bele skór fokowych i morsowych, fiszbin, twardy tłuszcz kaszalotów, czyli tak zwaną spermacetę, skóry białych niedźwiedzi, upolowanych harpunami.
Kobiety prowadziły handel na własną rękę.
Wtedy gdy mężczyźni oddawali swoją zdobycz za żelazo, sznury, haki, ostrza do harpunów, herbatę, tabakę, cukier, białe bawełniane tkaniny, buty i czapki, — tubyłki wyciągały z zawieszonych na piersiach woreczków ozdobnych barwne, nieobrobione drogie kamienie, złote ziarnka o dziwnych nieraz kształtach, lub przynosiły duże bryły złocistych bursztynów i białe jak śnieg skórki gronostajowe, dostając za to piękne jedwabne tkaniny marokańskie, wzorzyste perkaliki, chustki, pantofle, sztuczne klejnoty, naczynia, karmelki, a nawet zabawki dziecinne i pierniki. — Za jedyną maszynę do szycia, jaka była na statku, — żona księcia samojedzkiego oddała woreczek skórzany, napełniony co najmniej trzema funtami złotego piasku.
Wszystkie te skarby znikały jeden po drugim w głębokim rumie „Witezia“.
Po rybakach przyszła kolej na myśliwych, którzy przyjechali później na reniferach, gdyż mieszkali dalej, na południu, gdzie jednostajna tundra, pokryta kępami szarej, twardej trawy, zwolna przechodzi w mniejsze lub większe oazy, z karłowatych brzóz i drzew iglastych złożone.