Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

— Musimy wejść do rzeki i odstać się[1], — poradził Pitt.
— Nie! — odparł Nilsen. — Ten szturm potrwa kilka dni. Bez rudla nie mogę manewrować w ujściu, gdzie podobno dużo rew, łach piaszczystych, zwałów, płynących od góry drzew i kamieni. Staniemy pod dryfem, chociaż — bez steru ciężko to nam przyjdzie... Dajcie sygnał, sztormanie, na owral, a dobry sygnał i potrójny!
Podczas gdy Pitt biegł ku sznurowi syreny, Olaf Nilsen zadzwonił do mechanika i rzucił mu:
— Stop! Od maszyny i kotłów nikogo nie zwalniać!
W tej chwili zaryczała, a później trzykrotnie, długo jęczała syrena, odpowiedziały jej gwizdki bosmana i jego komenda:
— Owral! Wszyscy na górę!
Cała załoga, oprócz czeladzi maszynowej, wybiegła na pokład. Nawet ranny Rynka zjawił się, oparty na ramieniu Walickiego.
— Rozwinąć żagle! — padł rozkaz z mostku i jednocześnie jakaś komenda do maszyny. Sunąc naprzód lub wtył, „Witeź“ zaczął wkrótce znowu nadstawiać nadbiegającym bałwanom swój ostry, stalowy dziób.
Tymczasem majtkowie po wantach weszli na marsy, zaczęli rozwijać żagle i szykować biegowy linostrój.
Gdy żagle opadły, flandrjąc[2] i szamocąc się z wiatrem, kapitan krzyknął:
— Hys!

Ludzie brasowali reje, stawiając je pod wiatr, a wtedy żagle wydęły się i statek ruszył naprzód.

  1. Przeczekać burzę.
  2. Trzepotać na wietrze.