Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.

Olaf Nilsen postanowił zatrzymać statek — stanąć pod dryfem, w odpowiedni sposób manewrując żaglami.
Długo rozlegała się jego komenda.
— Brasuj reje na półwiatr! Westa top-żagiel! Nadaj gary! Hysuj bezan! Halzować grot! Obciągnij gorcyl na fok-żaglach. Porwa! Porwa!
Nareszcie stojący na „bocianiem gnieździe“ bosman krzyknął w tubę:
— Dryf!
Nilsen zdjął kapelusz i otarł czoło...
Przybiegł pracujący przy bezan-maszcie Pitt.
— Co będziemy robili teraz? — spytał.
— Tymczasem stoimy pod dryfem i kołyszemy się na kipieli. Trzeba tylko ciągle uważać na żagle. O! patrzcie, mister Siwir! Kliwer teraz zbyteczny!
— Hej, tam który od sztaby! Zwiń kliwer i gorcyl zawiąż na lorę![1] — krzyknął, przechylając się przez poręcz mostku. — All right!... A teraz, sztormanie, musimy coś obmyśleć ze sterem, bo, manewrując żaglami, płynąć będziemy bardzo długo, a wtedy może nas gdzieś lód przyłapać i zatrzeć...
Zbiegli z mostku i oglądali złamany ster, od którego pozostała tylko gruba żelazna oś.
— Źle, do kroćset piorunów! — zaklął kapitan. — Takiej awarji tylko w doku mogą zaradzić, a nie podczas pływanki i do tego w ruchawę!
Jednak złamanemu sterowi uważnie przyglądał się też ranny Rynka, którego koledzy nazywali inżynierem. Siedział na rufie, na zwoju lin i myślał.
Nareszcie zawołał, kiwając na Pitta:

— Sztormanie, zapytajcie kapitana, czy ma w magazynach proszek Goldsmita?

  1. Morski węzeł.