Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.

Pitt, który teraz ciągle był na baczności, kilka razy rzucał przelotne lecz badawcze spojrzenia na Lowego. Twarz i oczy majtka nie zdradzały jednak żadnego wzruszenia, które mogłoby zwrócić uwagę Nilsena. Młoda, pogodna twarz była uśmiechnięta, jasne, śmiałe oczy miały łagodny wyraz.
— Przyśniło się Walickiemu, czy co? — myślał sztorman. — A może Lowe, majacząc, plótł różne inne brednie?...
Nilsen, ujrzawszy, że wszystko już wypito, ciężko się podniósł i rzekł:
— Teraz idźcie na wypoczynek... Daję dwie godziny... Bosman wyda porcję koniaku ludziom z warugi. Zaraz ich tu przyślę... Przy sztorwale stanę ja, a do pomocy wezmę sobie felczera...
Kapitan zamyślił się na chwilę, niby się wahając.
— Mister Siwir! — mruknął, zwracając się do Pitta. — Gdy ludzie pójdą do kasztelu, pomóżcie Lowemu dojść do jego kajuty i położyć się... Będę posyłał do niego od czasu do czasu Walickiego, aby zmieniał mu okłady.
Z temi słowami Nilsen wyszedł, a za nim Walicki, naciągając zbyt szeroki dla niego płaszcz szturmowy.
Bosman wyprawił ludzi do czeladni i zakrzątnął się wraz z Tun-Lee koło posiłku i napoju dla zmienionej warugi.
Pitt pomógł Lowemu podnieść się, starannie otulił go płaszczem i kocami i, wziąwszy pod ramię, poprowadził, trzymając się wantów, basztaków i parapetu dekowego przez pokład, uciekający z pod nóg co chwila.
Gdy szedł, czuł wparty w siebie z tyłu wzrok Olafa Nilsena.