Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/149

Ta strona została uwierzytelniona.

W głosie Olafa Nilsena, mimo wzruszenia, zabrzmiała zwykła groźba.
— Nikomu! Nigdy! Nigdzie! — powtórzył z naciskiem.
— Rozkaz! — odpowiedział Walicki.
Rozmowa się urwała. Majtek obracał koło sztorwału, kapitan chodził po mostku, pogrążony w zadumie.
Dwa dni jeszcze walczył „Witeź“ ze szturmem, aż dopłynął do Karskiej cieśniny i, nie spotkawszy tu lodowej przegrody, przedarł się na pełny ocean. Karskie morze pozostało daleko na wschodzie.
Na zachód od Nowej Ziemi ocean tylko lekko „kędzierzawił“ się w słońcu, migocąc drobnemi falami.
— Merga się morze... — mówił z radosnym uśmiechem bosman.
Sztorman tymczasem uważnie śledził Udo Ikonena. Zachowywał się bowiem majtek istotnie dziwnie. Był podniecony niezwykle, ciągle szeptał pokryjomu z Michałem Rybą, mechanikiem Skalnym, Hadejnenem i Christiansenem, a nawet naradzał się o czemś z Tun-Lee, który mrużył oczy i szczerzył duże żółte zęby.
Pitt Hardful wyszedł pewnego razu na pokład przed swoją nocną warugą i nagle usłyszał stłumiony świst z mostku; wnet potem chuda postać Chińczyka odbiegła z biesiadni i w popłochu ukryła się w luce, prowadzącej do kambuzy.
Sztorman zajrzał do kapitanki, gdzie przy sztorwale stał Hadejnen, a Udo Ikonen przechadzał się po mostku, paląc fajkę. Nic tu nie spostrzegł Pitt, więc żelaznemi schodkami wszedł do kambuzy.
Kucharz Tun-Lee siedział w kącie i zwijał długi biały sznur