— Prawe życie — to dobrze! Nie wstydzić się swoich twardych, spracowanych dłoni, niezgrabnych ruchów, marynarskiej kurty i grubego głosu, nawykłego do klątw i komendy podczas zwaru, dmy i szturmu. Móc zasiąść przy jednym stole z najdostojniejszymi i najszlachetniejszymi, bo w sercu się nosi uczciwość i siłę w dążeniu do jasnego celu, co nie każdy elegant miejski posiada, — to bardzo dobrze!
Może, zresztą, Olaf Nilsen nigdyby tak nie pomyślał, gdyby nie pragnął z całą namiętnością swojej prostaczej, dzikiej natury przykuć do siebie serce ukochanej kobiety. Znał ją i rozumiał, że powinien wzbudzić w niej zachwyt i uwielbienie nie tem, czego może dokonać lada szyper lub odważny rybak, gdyż Elza wszystko to już widziała, lecz czemś innem — wznioślejszem i jaśniejszem, co nie jest każdemu dane.
Chwytał się więc wszystkiego, co mogło zbliżyć go do wymarzonej miłości. Poszedł chętnie za radami nowego sztormana. Mówił o nim — „mister Siwir“, myślał zaś — „Człowiek“.
Pitt Hardful był dla Olafa Nilsena, zrodzonego w mglistych fiordach Norwegji, wśród huku i łoskotu siwych, zimnych fal, bijących w stare, czarne urwiska, pomiędzy prostymi i twardymi, jak rodzime skały, rybakami, — ideałem człowieka, który mógł i miał prawo kierować życiem innych ludzi. Gdy patrzał na sztormana, nieraz myślał, że takimi muszą być królowie, ministrowie, wielcy wodzowie, członkowie parlamentu, którzy królom prawdę mówią w oczy, biskupi, obcujący z Bogiem, i ci bogacze, dla których pracują całe flotyle dużych parowców handlowych, mrowie szonerów, szkut, barkasów i innych drobnych statków.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/159
Ta strona została uwierzytelniona.