Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.

— Co do morderstwa, karanego surowo i wcale nie karanego, a nawet wynagradzanego, można też przytoczyć przykłady — rzekł Nr. 13-ty spokojnym, nudnym głosem. — Panowie a szczególnie ksiądz musicie pamiętać emigranta Henryka Laskowskiego. Powiesiliście go za zamordowanie człowieka, który usiłował zabić w nim nie tylko honor, lecz więcej — duszę. Wszystko w porządku! Prawo, opinja publiczna, kościół nie powstały przeciwko wyrokowi. Oburzyło je okrucieństwo, z jakiem Laskowski mordował swoją ofiarę, i o wszystkiem teraz zapomniano. Niech pan, panie dyrektorze, wyobrazi sobie przez chwilę, że my oba, ja Nr. 13-ty i Miguel, Nr. 253-ci, rzucamy się na pana, zrywamy mu szlify i czynnie go obrażamy. Jak pan postąpi? Pan wyciągnie z pochwy rewolwer i będzie do nas strzelał. Gdy będziemy leżeli ranni, pan może strzelać dalej, w uniesieniu dobijając rannych i bezbronnych, czyli dopuszczając się ponurej zbrodni, piętnowanej nawet na wojnie. Rząd za ten mord bezbronnych ludzi nie ubierze pana w okrągłą szarą czapkę i w szerokie portki aresztanckie, nie ochrzci pana kolejnym numerem więziennym, lecz wyrazi uznanie, być może, powiesi panu na piersi medal zasługi. A co byłoby, gdyby sąd składał się nie z urzędników państwowych, lecz z więźniów?
Miguel przy tych słowach poruszył się nerwowo i, wybuchając śmiechem, wyrecytował:
— Wtedy zaproszonoby z pewnością księdza Minstera, aby on z ostatnią pociechą chrześcijańską przyszedł do pana dyrektora, nim czarno ubrany kat Strengler zarzuciłby dobrze namydlony stryczek na dostojną szyję czcigodnego p. Swena!
— W tem właśnie kryje się przyczyna, dlaczego poczciwy Nr. 253-ci nie zrozumiał ani słowa z przyjaznego