Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.

córka sąsiada — rybaka śpiewała... Cóż to jest? Powiedźcie, drodzy moi... Tyle lat minęło... tyle... a przecież... wypłynęło skądś, z głębiny...
Skalny łkał i długo nie mógł się uspokoić.
Gdy nareszcie otarł łzy i spojrzał na nowych towarzyszy rozczulonym, miękkim wzrokiem, zbliżył się do niego Rynka i, ścisnąwszy mocno dłoń olbrzyma, szepnął:
— Teraz wy — nasz, Polak... Już wy do nich nie wrócicie!
Istotnie Mikołaj Skalny duszą nie wrócił już do czeladni starej załogi.
Gdy się dowiedział o przygotowanym przez Udo Ikonena buncie, tak wykombinował, że Polacy byli uzbrojeni i w chwili uwięzienia na tylnym kasztelu wszyscy byli zebrani razem; nikt z nich nie pozostał ani na mostku przy sztorwale, ani w hali maszynowej. Przy maszynie Skalny odprawiał tego dnia warugę sam.
Nadsłuchiwał uważnie i od czasu do czasu wyglądał na pokład.
Ujrzawszy, że wszystko skończone, zatrzymał maszynę, wrzucił na palenisko kotłów węgiel, tylnemi schodkami wyszedł na rufę i otworzył drzwi od kabiny Polaków.
— Czekajcie mego sygnału, — szepnął do nich, — i bądźcie gotowi!
Zjawił się na deku i stanął przed Ikonenem, który, widząc starego towarzysza, nie zdziwił się bynajmniej.
— Skończymy z Nilsenem niebawem, — mruknął Finn. — Zmusimy go tylko przedtem do gadania, bo hardy jest. Podpieczemy go trochę, a wyśpiewa wszystko...