Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/166

Ta strona została uwierzytelniona.

Skalny obejrzał cały dek. Rewolwery leżały porzucone na stopniach mostku. Bosman i Christiansen już zdejmowali pokrywę rumu.
— Kto stoi przy sztorwale? — zapytał mechanik.
— Stałem ja, lecz gdy rozpoczęliście napad, zamocowałem go na martwą ryzę i zbiegłem na dół. Odchylimy się trochę od kursu ale gdy skończymy z Nilsenem, wyrównamy później, towarzyszu!
— Pewno, że wyrównamy! — potwierdził Ikonen.
— Nie wy będziecie wyrównywali... — jakimś dziwnym śmiechem zaśmiał się Skalny.
Udo Ikonen i Christiansen podnieśli głowy i patrzyli na olbrzyma.
Ten, nic nie mówiąc, zgarnął wszystkie rewolwery i wrzucił do morza.
Mechanik myślał i działał powolnie, więc upłynęło kilka chwil nim zbliżył się do niedawnych towarzyszy i głuchym głosem mruknął:
— Wołajcie na tamtych, którzy włażą do rumu i, co pary w nogach i rękach zwolnijcie kapitana. N — no!
— Zdrada! — wrzasnął Ikonen. — Chłopcy, do mnie! Bij!
— Zaczekam, aż wszyscy się zbierzecie do kupy, — rzekł Skalny i wyprostował szerokie bary.
Wkrótce przed Kaszubem stanęło czterech majtków gotowych do walki.
Mechanik nagle przybladł i mruknął:
— Odwiążcie i zwolnijcie kapitana, draby, a śpieszcie się bo gdy się rozgniewam, łby wam pourywam i na tem się wszystko skończy, a szkoda, — bo zasługujecie na coś innego... No żywo!
Banda rzuciła się na Skalnego.