Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/173

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak to będzie lepiej! — zawołał Luda. — A to ta „kawusia“ do gardła mi nie idzie.
— Delikatną macie gardziel! — odciął się Sanicki. — Wolicie słabe napoje, jak dżyn lub gorzałka. Kawa dla was za mocna, kolego!
— Pij, towarzyszu kuku, porter i nie gadaj dużo! — klepiąc go po ramieniu, zawołał podochocony Luda, głośno się śmiejąc.
Psią warugę wziął na siebie Nilsen, a po niej maszyna stanęła i na szonerze zapanowała cisza. Wszyscy spali. „Witeź“, zatrzymany w biegu, stał, cicho kołysząc się na spokojnych, szerokich falach.
Gdy rozległy się sygnały porannej warugi marynarze wyszli na pokład. Przy fok-maszcie nie było już uwiązanego Udo Ikonena.
Zniknęła też zapasowa kotwica, zawsze leżąca na deku...