Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/177

Ta strona została uwierzytelniona.

W tej chwili stawała przed Nilsenem Elza, i Norweg widział wyraźnie jej jasne oczy.
Miotał się, szamotał ze swemi myślami, lecz przyszły nowe wypadki. Sztorman wyrwał śmierci Elzę, uratował kapitanowi życie, uprzedziwszy o buncie i uniemożliwiwszy wybuch w jego kajucie, został niebezpiecznie ranny w obronie kapitana i okrętu.
— Może Pitt Hardful umrze?... — mignęła Nilsenowi myśl.
Serce zaczęło bić gwałtownie w piersi kapitana. Norweg podniósł głowę i już skądś zdaleka miała nadpłynąć radosna nadzieja, gdy nagle oczy Nilsena zgasły, głowa opadła na pierś i smutek napełnił duszę.
— Dlaczego pragniesz śmierci sztormana? — szepnęło sumienie. — Uczciwie bronił ciebie, jak przyjaciel, nauczył cię być białym szyprem, wskazał ci drogę ku bogactwu, poszanowaniu u ludzi! Niczem przed tobą nie zawinił... Na Elzę patrzy jak na zwykłego marynarza z czeladzi okrętowej... Cóż on ci złego uczynił? Odpowiedz, Olafie Nilsen!...
Kapitan odpowiedział nie słowami lecz czynem: posłał Ottona Lowego, aby doglądał rannego sztormana, i obiecał felczerowi hojną nagrodę za uratowanie chorego.
Więcej nic już nie mógł uczynić Olaf Nilsen.
Myślał teraz nad tem, że wszystko tak nagle się zmieniło w jego życiu. Ludzie, ciągle zagrażający jego wymarzonemu szczęściu z Elzą, zniknęli nazawsze lub wkrótce opuszczą statek. Nowa załoga, złożona z całkiem innych osobników, nie była groźna dla Norwega, bo rozumiał, że inaczej patrzą na kobiety, niż zdziczała w portowych spelunkach i podczas niebezpiecznych pływanek dawna załoga „Witezia“. Pozostawał, wprawdzie, Pitt Hardful.