Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/178

Ta strona została uwierzytelniona.

Olaf Nilsen miał jednak nadzieję, że sztorman nie stanie mu na drodze.
— Elza, zdaje się kocha Pitta, lecz on nie spostrzega jej zupełnie. Jest on obcym dla nas człowiekiem z nieznanego nam świata. Jakieś wypadki, jemu tylko jednemu wiadome zamiary i myśli przyprowadziły go na dek „Witezia“. Ale dusza sztormana pozostaje daleka dla nas i niedościgniona. Jasny to człowiek i poprowadził nas wszystkich bez trudu i walki na inne drogi. Kto wie? Gdyby nie Udo Ikonen, być może, życie nasze zmieniłoby się zupełnie... Czem jest dla Pitta Elza? Prostaczką, żoną rybaka z Lofotów, bezdomną kobietą. Czem potrafi zmusić Pitta, aby spojrzał na nią uważnie? Czem mogłaby przywiązać jego serce do siebie? Nie! Nie! Tego nie będzie! Tego być nie może! Wszystko więc jest bardzo dobrze... bardzo...
A tymczasem nie odczuwał Olaf Nilsen radości w sercu. Przeciwnie, — cichy smutek coraz bardziej ogarniał go. Nadzieja już nigdy nie opromieniała duszy kapitana, ale uciszyły się też i zapadły w jakąś otchłań wszelkie trwogi, wybuchy nienawiści i zazdrości, burze, miotające duszą i sercem marynarza. Zmienił się do niepoznania, co też Polacy — majtkowie odrazu spostrzegli i gubili się w domysłach, patrząc na łagodną, wychudłą twarz kapitana i jego tęskne oczy.
Dzielny, wspaniały szyper „Witezia“, sam tego nie rozumiejąc, wyczuwał zbliżenie się ważnych wypadków, które mogły albo opromienić jego życie, albo pogrążyć go nazawsze w rozpaczy.
— Oby tylko jak najprędzej dopłynąć do Londynu! — mówił w kajucie do towarzyszy Rynka. — Tam się może wszystko wyjaśnić, no i my coś z sobą zrobimy nareszcie.