Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.

Dozorcy otworzyli drzwi gabinetu, lecz jeden z nich upuścił plikę papierów i grupa wychodzących ludzi na chwilę się zatrzymała.
Dyrektor więzienia nie zauważył tego. Zwracając się do Pinka, rzekł pogardliwie:
— To Stefan tak wyszkolił Miguela, a może i innych! Ktoby myślał, że ten dawny panicz, do niczego się nie nadający, okradający ciotkę, milczący przez dwa lata, jak pobity pies, wszystko cierpliwie, bez żadnej godności ludzkiej znoszący, tak może mówić! Ten to prędko do nas powróci! Anarchista! Zgniła latorośl naszej arystokracji!
Tyradę tę usłyszał Stefan. Krew uderzyła mu do głowy, w oczach kołować zaczęły jakieś piekące ogniki, na czoło wystąpił zimny pot. Odrazu przyłapał siebie na tem wzruszeniu i mimowoli się zdziwił. Z szybkością błyskawicy zaczęły się miotać myśli:
— Swen mówił prawdę. Stefan pochodził z rodziny arystokratycznej, a stał się jej „zgniłą latoroślą“. Czyż nie tak? Otrzymał staranne wychowanie, ukończył wyższą szkołę, zajął wysokie na swe młode lata stanowisko, lecz ani z rodziny, ani też ze szkoły nie wyniósł żadnych ideałów, więc wpadł w wir życia, łatwo podlegał pokusom, narobił długów, a że były „honorowe“, więc uważał za mniej hańbiący czyn wykradzenie z biurka starej ciotki pewnej sumy na zaspokojenie wierzycieli.
Służąca zauważyła Stefana w momencie dokonywanej kradzieży i w obawie, że na nią padnie oskarżenie, zawiadomiła policję. Rewizja, znalezione poszlaki, wstyd, areszt, sąd i — dwa lata więzienia... To wszystko prawda! Zgniła latorośl... W więzieniu za to mówiono do niego: „Ty, Stefan“; lada dozorca nakazywał