Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/183

Ta strona została uwierzytelniona.

Przypominała sobie Elza chwilę rozpaczliwego, bolesnego pożegnania ze starą Lilit przed swoim odjazdem na Oestwaago, gdy rodzice wyswatali ją z bogatym rybakiem — Waege Tornwalsenem.
Zaczęło się nowe życie, jednostajne, szare, jak jesień, lub jak rozsypujące się południowe skały Hadsefiordu. Wybujała kibić Elzy, proste, sprężyste nogi pięknie zarysowały się przez lekką tkaninę odświętnego stroju, zaokrągliły się mocne dziewczęce ramiona i świeżym karminem powlokły się usta. Jednak w sercu nie rozkwitł jeszcze kwiat miłości.
Dosięgła jednak wieku, gdy dziewczyny jej kraju wychodziły zamąż, więc nie sprzeciwiała się, nie rozumiejąc straszliwego lub słodkiego znaczenia małżeństwa.
I oto poznała je. Waege Tornwalsen, człowiek prawie stary, lecz mocny jak skamieniały pień zatopionego świerku, wdowiec, wstrętny garbus, o kwadratowej, potwornej postawie, z gęstą, rozmiotaną, siwiejącą czupryną i długą, zbitą w jeden kłak twardych włosów brodą, o oczach ponuro błyskających z pod krzaczastych brwi, stał się jej mężem.
Była dobrą żoną, a więc skrzętną gospodynią i wierną, powolną żądaniom męża służebnicą. Wszystko czyniła tak, jak uczyły ją matka i stare kobiety rodzinnej wioski. Nieraz jednak zamyślała się nad tem, dlaczego Lilit nigdy nic jej nie mówiła o przeznaczeniu kobiety i ani razu nie wspomniała o miłości, wierności i mężu.
Życie się jej wlokło jednostajnym trybem. Młoda kobieta prawie ciągle była sama, bo Tornwalsen spędzał całe miesiące na morzu ze swemi szkutami, wrzucając i wyciągając sieci, a później płynąc do Bodde i Bergen aby dostarczyć kupcom zdobycz swych łowów.