Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/185

Ta strona została uwierzytelniona.

Obawiaj się i nie słuchaj Eryka... Jutro z sąsiadami wychodzę w morze na połów... Eryk pisał, że wkrótce przyjedzie tu z Hammerfestu...
Na tem rozmowa się skończyła.
Minął miesiąc w samotności — tej dobrej i złej powiernicy. Zrzadka tylko wpadały sąsiadki do obszernej zagrody Waege Tornwalsena, aby odwiedzić młodą kobietę. Bywały u niej wyłącznie wtedy, gdy rybacy odpływali na łowy, bo stary Waege nie lubił gości i niechętnie słuchał babskiego trajkotania, jak się wyrażał. Pozatem Elza była sama, bo dwóch milczących zawsze i półprzytomnych od alkoholu robotników nie można było uważać za żywe istoty. Albo milczeli, albo ochrypłemi głosami miotali na siebie przekleństwa, lub ponuro zawodzili, śpiewając pieśni rybackie.
Elza ciągle myślała o Eryku, usiłując wyobrazić sobie syna Waege, szczególnie gdy od sąsiadek dowiedziała się, że teatr jest dużym, rzęsiście oświetlonym domem, napełnionym strojnemi paniami i bardzo możnymi panami, wśród których można ujrzeć nawet samego króla; przed nimi na podniesieniu piękne kobiety i młodzieńcy w wspaniałych szatach udają miłość i zazdrość, rozpacz i wesołość, łzy i śmiech, śpiewają i tańczą, umierają i znowu ożywiają, aby ukłonić się klaszczącym w dłonie widzom.
W wyobraźni samotnej kobiety z Oestwaago młody Tornwalsen urósł na bohatera, pięknego i potężnego, otoczonego miłością kobiet, zazdrością mężczyzn, zdjętych lękiem przed jego siłą i odwagą. Nieznany Eryk stał się podobnym do swego imiennika — wikinga Eryka-Topora, któremu na turniejach królowe kładły na hełm wieńce zwycięskie, a wspaniali królowie klaskali w dłonie, potajemnie zazdroszcząc mu siły,