Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/189

Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz stał też przed nią biały anioł o włosach złocistych, o promiennych oczach, o głosie, którego każdy dźwięk był modlitwą.
W głowie Elzy migotały myśli jak błyskawice.
— Eryk Tornwalsen — to puste słowo, bez znaczenia i treści. Przybył do zagrody rybackiej Eryk Sprawiedliwy, pół-człowiek, pół-anioł, bo w duszy jego osiadł promienny, poszukujący prawdy duch polarnej zorzy!
Z trudem udało się Erykowi uspokoić macochę i zaprosić na pożegnalną ucztę swoich przyjaciół.
Statek odpływał za godzinę i miał powrócić po Eryka za dwa tygodnie.
Wkrótce Elza i młody Tornwalsen pozostali we dwoje i rozmawiali aż do północy.
Eryk wypytywał szczegółowo o ojca i o życie jego z młodą żoną.
Zrozumiał odrazu, że kobieta jest samotna i że nie znała jeszcze uniesień miłości.
Gdy opowiedziała mu o starej Lilicie, o jej sagach i pieśniach, wyczuł głęboką, czystą duszę marzycielską, jaka może zrodzić się i ukształtować tylko na północy, gdzie natura — uboga, surowa i groźna daje tak mało radości i piękna, że tylko marzeniem można dopełnić to, bez czego rozumna istota ludzka żyć nie może. Znał swego ojca, szczególnie z opowiadań matki, która uciekła od męża, czując przed nim lęk nieprzezwyciężony.
Nie mówił tego Eryk Tornwalsen młodej żonie swego ojca.
Czuł dla niej wielkie współczucie i podczas pobytu swego na Oestwaago kilkakrotnie powracał do myśli, ukrytej w formie przypowieści, usiłując poddać sa-