Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/192

Ta strona została uwierzytelniona.

kryjącej w sobie nieznane siły; że marzenia jego i porywy przyszły nie z ziemi, lecz od tęczowych smug niegasnących zórz, z niemilknącego nigdy poszumu fal, z huku i grzmotu zwaru, syku morskiej kipieli, bijącej w brzeg, wdzierającej się do głębokich, ciemnych szczelin spychu i walczącej z czarnemi skałami, okrytemi bliznami od wieków zadawanych ciosów.
Czuł to wielki artysta i dobrze mu było w obecności samotnej kobiety, mówiącej swem milczeniem, radującej się i tęskniącej zmiennym wyrazem jasnych, szeroko rozwartych oczu.
Mijały dni i zbliżał się termin odjazdu Eryka.
Pewnego wieczoru Elza ujęła go za rękę i rzekła:
— Eryku, powiedz, czy jest sprawiedliwość i prawda na ziemi, prawda, poszukiwana przez jasne duchy, lecące od zorzy polarnej?
— Powinny być! — zawołał z przekonaniem w głosie Tornwalsen. — Gdyby nie istniały, zginąłby świat cały, Bóg, morze, niebo, lądy i my!
— A czy dobrze mówił mi mąż, że sprawiedliwość i prawda są udziałem królów i bogaczy, bo oni ustalają prawo na ziemi?
Eryk zamyślił się głęboko. Milczał długo, aż podniósł głowę i zaczął mówić:
— Ojciec powiedział prawdę... Miał on na myśli nie królów, walczących mieczem i wspaniałych purpurą i koroną. Nie mówił on o bogaczach, brzęczących kiesami, pełnemi złota... Ci ustalają prawa dla ludów, lecz sprawiedliwość nie jest ich zdobyczą!... O innych królach i bogaczach mówił mój ojciec... O królach myśli twórczej, o władcach dusz i serc ludzkich mówił, miał na myśli bogaczy o sercach, pękających pod nawałem porywów, palących się w ogniu wyobraźni, o bo-