Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/194

Ta strona została uwierzytelniona.

śpiewał tłumom; objaśniał co jest dobre, a co — złe w ich walce o byt, co jest wzniosłe i co — poziome, co — wielkie i co śmieszne, mówił o wzlotach sztuki i głębi myśli ludzkiej, o genjuszach i błaznach, o zbrodniarzach i spotykanych na ziemi świętych, bardziej miłych Bogu, niż dawni pustelnicy i męczennicy, gdy życie było takie proste i zrozumiałe dla każdego, gdy sprawiedliwość była jednakowa dla wszystkich, gdy dobre czyny i bohaterstwo były bezpośrednim nakazem sumienia i myśli, niczem niehamowanym a potężnym odruchem. Opowiadał wesołe, zabawne wypadki ze swego życia, śmiał się i śmieszył Elzę, dziwiąc się, że nigdy, w najbardziej wykwintnem i inteligentnem towarzystwie nie starał się być tak dowcipnym i mądrym, gdyż w jasnych oczach młodej macochy widział zrozumienie każdej myśli, utajonej pod zasłoną mowy ludzkiej, — ubogiej, bezsilnej i szarej mowy.
Nareszcie biały piękny statek zawinął do Hadsefiordu i zabrał z sobą młodego Tornwalsena. Nie doczekał się powrotu starego Waege, pozostawił dla niego znaczną sumę pieniężną i, serdecznie pożegnawszy Elzę, odpłynął.
Młoda kobieta długo patrzyła w ślad za sunącym po fiordzie białym parowcem, aż zniknął za wschodnim przylądkiem Nargö.
Wtedy Elza zamknęła oczy i, przycisnąwszy ręce do piersi, szeptać zaczęła słowa sagi, słyszanej od Eddy-prababki, siwej, wiekowej Lilit...

„Zniknęły w mgle dalekiej białe żagle wikingowej łodzi!
„Już nie słychać grania rogów i skrzypu długich giętkich wioseł.