Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.

mnie nie wyrzekł... Gdyby myślał o mnie, nie uratowałby ciebie... W majaczeniach swoich wspomina ciebie, Ikonena, nazwę naszego statku, a nigdy, nigdy nie wymówił mego imienia!
Olaf Nilsen spuścił głowę i milczał.
— On jest mojem i twojem życiem, Olafie Nilsen! — powtórzyła Elza. — Ja zrozumiałam, gdzie jest droga mego szczęścia, ty — już kroczysz sprawiedliwym szlakiem, bo on ci wskazał jasny cel... My go uratujemy... ty i ja!...
Kapitan westchnął ciężko i cicho opuścił kajutę chorego. Długo rozmawiał z felczerem, stojącym przy sterze, i powoli się uspokajał, chodząc po deku, z nisko opuszczoną głową.
Minęła jeszcze cała doba, gdy Pitt Hardful nagle otworzył oczy, uważnie rozejrzał się dokoła i słabym głosem zapytał:
— Kto tu jest?
Otto Lowe wyrósł przed nim. W oczach mu błyszczały łzy radości.
— Chwała Bogu, sztormanie! — rzekł wzruszonym głosem. — Teraz będziecie zdrowi!
Pitt zaczął wypytywać o bunt i, dowiedziawszy się, że wszystko się skończyło, spokojnie zasnął dającym zdrowie snem.
„Witeź“ tymczasem minął Wardö, opłynął Skandynawję i zaczął biec ku południowi. Ocean, niby wiedząc o chorym sztormanie, łagodnie kołysał statek, a lekka bryza przepowiadała stałą, spokojną pogodę.
Pitt powoli przychodził do zdrowia.
Pewnego wieczoru, spostrzegłszy smutną twarz Ottona Lowego, spytał:
— Boicie się kapitana? Czy możecie rozmawiać ze mną?